Pani Eleonoro, dzięki Pani uprzejmości mam okazję zapoznać sięz odręcznie spisanymi wspomnień Pani Ojca, Tadeusza Pietrzykowskiego. Wiem, że na podstawie tych dokumentów napisała Pani książkę, która trafi na półki księgarskie najprawdopodobniej jeszcze w tym roku. W jaki sposób odnalazła Pani te dokumenty?
Mieszkam wraz z rodziną, w tym Mamą, w domu zbudowanym w latach siedemdziesiątych przez Ojca. Choć wówczas były ogromne trudności ze zdobyciem materiałów budowlanych, zatrudniona przez rodziców firma z Leszczyn budowę rozpoczęła. Tak się złożyło, że Tato wówczas przeszedł na wcześniejszą emeryturę. Myślę, że powiedzieć, że to mu ułatwiło czynny udział w budowie, to za mało: był niemal nieformalnym kierownikiem budowy i inspektorem nadzoru, sam chciał wszystkiego dopilnować. Powiem szczerze, że już około 3-4 lata wcześniej zaprojektował sobie wygląd wymarzonego domu w głowie, a potem wciąż od nowa szkicował bryłę domu. Takich szkiców powstało mnóstwo i nie tylko ukazują z detalami przyszły dom, ale są po prostu piękne.
Pewnego dnia w czasie spaceru po okolicy Ojciec zauważył, że bardzo podobny dom powstał w naszym sąsiedztwie. Ten dom, choć już przebudowany, do dzisiaj stoi niedaleko nas. Tato od razu zaprzyjaźnił się z właścicielami i gotowe plany dostały się szybko w jego ręce. Budowa trwała kilka lat, a zaangażowanie Taty i emocje związane z budową domu były ogromne. Już w 1978 nasza rodzina tutaj mieszkała, a Ojciec bardzo cieszył się z własnego lokum. Ten dom to była jego tożsamość, to zwieńczenie dzieła jego życia. Dla niego to było coś szczególnego, czego doczekał się w końcu na późnym etapie swojego życia. Tutaj ja przeżyłam swoje młodzieńcze lata, tutaj urodziły się moje dzieci i tutaj Tato zmarł. Wysiłek fizyczny i oczywiście wcześniejsze, obozowe przejścia, dały o sobie niebawem znać. Musiał przejść 6 poważnych operacji, ostatnia na Szaserów w Warszawie w 1989 roku. Pamiętam, operował wówczas doktor Krauze i doktor Marczewski W tymże nowym domu miał swój pokój w którym jedna ściana była poświęcona kolegom z obozu. Miał też biurko, przy którym spędzał mnóstwo czasu, również zapisując swoje wspomnienia z czasów okupacji. Po jego śmierci w kwietniu 1991 roku długo nie potrafiłam uporządkować tego miejsca. Kiedy po latach otwarłam szuflady, znalazłam niemal całe archiwum. To nie tylko notes z odręcznie spisanymi relacjami. To też albumy ze zdjęciami, poradnik trenera boksu, listy, korespondencja Taty. Przejrzenie tego wszystkiego zajęło mi sporo czasu, i po głębszym zastanowieniu zdecydowałam, że jego spuścizna jest na tyle ważna, że należy ją rozpowszechnić. Stąd pomysł na książkę, stąd zgoda na film. Zresztą nie tylko ten fabularny. Powstało, i mam nadzieję że nadal będzie powstawiać, sporo dokumentalnych opowieści o jego losach.
A jak to się stało, że Tato osiadł w Bielsku? Jego korzenie to Warszawa, a potem powojenna tułaczka, najpierw za granicą, potem w Polsce.
To prawda, droga do Bielska zajęła mu parę lat. Nie wrócił zaraz po wyzwoleniu w Bergen –Belsen do Polski. Tuż po odzyskaniu wolności, jeszcze w Niemczech, Ojciec po raz pierwszy się ożenił z byłą więźniarką Bergen-Belsen, Zofią Kicińską. Razem wrócili do Polski, do Warszawy jesienią 1946 roku. Z młodą żoną trwał w związku niecałe 10 lat, bo związek niestety nie przetrwał. Również kolejne małżeństwo zawarte już w Polsce, na Podhalu w Nowym Targu, nie przetrwało próby czasu. Dopiero w trzeciej rodzinie, którą stworzył z moją Mamą, którą kochał nad życie, odnalazł spokojną przystań. Bielsko to było jego miasto z wyboru.
Z tej wojennej i powojennej tułaczki Ojca niewiele zostało pamiątek, ale zużyta rękawica bokserska zajmuje w rodzinnych zbiorach ważne miejsce.
Tak, oczywiście, że tak. Ojciec po wojnie również sporo boksował, był przecież trenerem, tym niemniej to jedyna rękawica jaką posiadamy. Moja mama twierdzi, że tato tą rękawicę przywiózł właśnie z powojennej poniewierki i cenił ją bardzo. Najprawdopodobniej boksował w niej w obozie Neuengamme, ale po wojnie nigdy jej nie używał. Wiemy z jego notatek, że w czasie deportacji z Auschwitz do Neuengamme zabrał ze sobą rękawice, w których walczył w Auschwitz. Tak to wspomina:
(W Neuengamme – aut.) nasz transport nazwany został transportem Lütkemeyera – Lagerführera. Umieszczono nas na kwarantannie w bloku nr 5, u Willego Wahruinga (blokowy), komunisty niemieckiego zamkniętego w Hamburgu wraz z ojcem jeszcze przed wojną. Miał lat około 25. Zaopiekował się nami serdecznie, a gdy dowiedział się, że wśród nas jest kilku sportowców i zobaczył rękawice przywiezione z Auschwitz (dostałem je od kapo Düninga), których esesmani nam nie zabrali, potraktował nas jak grupę sportowców, po której sobie wiele obiecywał. Tak też się stało.
Być może więc boksował w tej rękawicy również w Auschwitz, ale co do tego, pewności mieć nie możemy. Natomiast rękawica na pewno pochodzi z Auschwitz, dlatego zdecydowałam się przekazać ja do Zbiorów Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau i po raz pierwszy będzie prezentowana na właśnie powstającej wystawie czasowej „Sport i sportowcy w KL Auschwitz”.
Pamiątką rodzinną jest również aparat fotograficzny Taty. Czy Tato lubił robić zdjęcia?
Tato uwielbiał robić zdjęcia, a ten aparat ma dla nas bardzo dużą wartość z wielu powodów. Przede wszystkim dlatego, że Tato po wojnie uwieczniał na kliszach fotograficznych wiele momentów naszego życia i zawsze robił je tym aparatem. Tym aparatem również my robiliśmy zdjęcia tacie, stąd w naszych rodzinnych albumach sporo zdjęć, na przykład z wakacji. Ale ten aparat to również pamiątka przywieziona do domu z wojennej pożogi. Liście do Mamy tato wspomina, że aparat pierwotnie należał do jednego z komendantów Auschwitz, Kramera. I rzeczywiście, na korpusie aparatu widnieje wydrapane takie nazwisko, jest też data, symbol SS i kilka innych znaków, których dotychczas nie odczytaliśmy. Z racji esesmańskiej kariery Kramera w wielu obozach, w tym w Auschwitz i Bergen – Belsen, Ojciec na pewno się z nim spotkał. Jednak komendant Auschwitz to Josef, a na aparacie bardzo widoczna jest litera H przy nazwisku. Być może, podobnie jak rękawice bokserskie, które otrzymał w obozie, aparat również trafił do niego w podobny sposób, a być może to zupełnie inna historia. Tego już pewnością się nie dowiemy, na pewno jednak, to dla nas bardzo cenna pamiątka po Ojcu.
Wróćmy trochę do jego życia przedwojennego. W sieci krąży zdjęcie Taty oddającego rękę innemu przystojnemu mężczyźnie z podpisem „Teddy” i Feliks Stamm. Oczywiście każdy, kto choć raz miał okazję zobaczyć podobiznę legendarnego trenera bokserskiego, zdaje sobie sprawę, że to nieprawda.
No oczywiście, że to ewidentna pomyłka, powielana przez wielu pseudohistoryków bez wiedzy i konsultacji ze mną. To Ojciec i jego wuj ! Historia tego zdjęcia, to tak trochę historia walki mojego Taty z rodziną o zaakceptowanie wyboru dyscypliny sportowej. Ale od początku. Tato pochodził z rodzin polskiej szlachty herbowej, których przedstawiciele z obu stron w większości byli wykształceni i mieli dosyć tradycyjne, zachowawcze, poglądy. Akceptowalnym sportem był tenis, być może łyżwy, pływanie, ale na pewno nie boks, uważany za nieelegancką, wręcz „chamską” dyscyplinę! Ojciec trenował koszykówkę, wioślarstwo, gimnastykę, sporty zimowe, i narciarskie i łyżwiarskie, dobrze pływał i mógł z powodzeniem każdą z tych dyscyplin uprawiać na zawodowym poziomie. Kiedy poczuł, że boks jest jego powołaniem i miłością i trafił do warszawskiej Legii, trenował tak zapamiętale, że zaniedbywał naukę i miał problemy z dłuższym utrzymaniem się na liście uczniów. To również powód, dla którego przyjął pseudonim „Teddy”. Wówczas, w latach trzydziestych, wspaniały sportowiec, mistrz amerykańskiego boksu, Teddy Yarosz był dla taty wzorem i ideałem, stąd wybór sportowego przydomku. W szkole był Tadeuszem Pietrzykowskim, w ringu zaś walczył „Teddy”. Ten pseudonim przylgnął do niego tak mocno, że do końca życia wielu przyjaciół, a nawet członkowie rodziny, tak się do niego zwracali. Wędrówka od szkoły do szkoły nie podobała się w rodzinie, która naciskała, na zmianę. Dopiero pierwsze poważne zwycięstwa, swego rodzaju medialny szum, bardzo pochlebne recenzje jego walk w prasie sportowej, wprowadziły taki rodziny rozejm i akceptację. Na tym zdjęciu Ojciec przyjmuje gratulacje po wygranym pojedynku od swojego wuja, brata matki, Ireneusza Bieńkowskiego. To właśnie cała prawda o tym zdjęciu. A co do Feliksa Stamma, to cenił go niesamowicie. Też mam kilka zdjęć taty z nim, i też z każdym wiąże się odrębna historia.
Na przykład?
A przed czy powojenna?
Zacznijmy od przed, proszę.
Ojciec zaczął trenować boks jako 16 letni chłopak w barwach WKS-Legia. Bardzo szybko przyszły sportowe sukcesy, które przede wszystkim zawdzięczał, oprócz własnej pracy i treningowi, doskonałym kwalifikacjom „Papy” – trenera Feliksa Stamma. Zawsze podkreślał, że to on jest ojcem jego sukcesów, To właśnie wówczas, po tych pierwszych, przedwojennych sukcesach zostały zrobione oficjalne fotografie Taty-boksera w barwach Legii.
Co ważne, Stamm był nie tylko jego trenerem, ale też mentorem i opiekunem. Sam napisał o nim w swoich notatkach tak:
„Moim trenerem był niezapomniany Feliks Stamm, którego stosunek do młodych bokserów był wręcz ojcowski. Po wojnie, jak tylko mogłem, często się z nim spotykałem. Naszego nauczyciela i przyjaciela żegnaliśmy w 1976 roku, wspominając treningi i walki sprzed wojny, a którego powojenne osiągnięcia ja śledziłem zawsze z wielką uwagą i zaangażowaniem.”
Rozumiem, że zdjęcie, które trzyma Pani w ręku, jest zrobione w czasie jednego z powojennych spotkań?
Właśnie tak. Z prawej Tato, pośrodku Feliks Stamm, odpoczywają. Zdjęcie zostało najprawdopodobniej wykonane w latach pięćdziesiątych w tworzonym wówczas przez Stamma ośrodku szkoleniowym w Cetniewie. Oczywiście wówczas ośrodek nie funkcjonował w takiej formie, jak w latach późniejszych, jednak już wówczas był miejscem spotkań polskich sportowców, przede wszystkim bokserów.
Późniejszy okres to nie tylko 1 Dywizja Pancerna gen. Stanisława Maczka i powojenne pojedynki bokserskie, o czym wspomina Pani w swojej książce, ale również po powrocie do Polski praca trenerska?
Decyzja o powrocie do Polski była dla Taty bardzo trudna i dramatyczna. Po wojnie, kiedy był u progu swej zawodowej kariery, walcząc z sukcesami z największymi europejskimi sławami bokserskimi, otrzymał wiadomość, że matka przeżyła wojnę. Tęsknił tak bardzo za krajem i rodziną, że zdecydował się na powrót do kraju, co było jednoznaczne z zawieszeniem rękawic bokserskich na haku, końcem zawodowej kariery. Niestety, jego matka nie dożyła spotkania z synem, a życie w powojennej polskiej rzeczywistości też nie leżało do najłatwiejszych. Wrocław, Warszawa, praca trenerska. Mam zaledwie jedną fotografię z tamtego czasu. Wiem jednak, że Tato kochał młodzież i kochał boks, uwielbiał pracować z młodzieżą. Zresztą jego uczniowie do tej pory, choć od śmierci Taty upłynęło sporo czasu, odwiedzają mnie i wspominają swojego pana profesora.
Bielsko to fiaciki. Tato też miał swojego. Jak go zdobył?
Pierwszy samochód to Fiat 500. Talon na ten samochód Tato dostał w ramach rekompensaty, odszkodowań wypłacanych byłym więźniom po wojnie. Fiacikom był wierny przez całe swoje życie, ale to temat na dłuższą rozmowę.
Fiacik Taty był rozpoznawalny w całym mieście, prawda?
Oczywiście że tak, bo Tato miał na mim swój numer obozowy 77 widoczny na szybie!
Tato był zapalonym kierowcą, choć może, jak bym to nazwała, trochę nonszalanckim. Jeździł dosyć szybko i, no powiedzmy, odważnie. Pamiętam że odwoził mnie zwykle nim do przedszkola, potem do szkoły, ale też woził nim swoich uczniów.
Wokół nas zwierzęta, kot, piesek. Kiedy zagościł u was w domu pierwszy czworonóg?
Zwierzęta są nami zawsze, są częścią naszej rodziny. Tato Kochał zwierzęta i potrafił się z nimi obchodzić. Z rodzinnych wspomnień wiem, że już przed wojną jako 6 letni chłopczyk wracając ze szkoły często zatrzymywał się przy dorożkarzach i przypatrywał koniom. W Auschwitz też miał z nimi do czynienia: pracował w stajniach dla koni esesmańskich. Fascynacja zwierzętami pozostała mu na zawsze, również ta malarska. Z zapałem i prawdziwym talentem je malował, ale tylko niektóre z jego prac mam u siebie, bo chętnie je rozdawał znajomym. Miłość do zwierząt przekazał i mnie, stąd właśnie na moich kolanach Elinka.
Pani Eleonoro, widzę, że choć już rozmawiamy kilka godzin, to temat się na pewno nie wyczerpał. Mam nadzieję, że długo oczekiwana książka Pani autorstwa jeszcze bardziej pozwoli przybliżyć życie Pani Ojca. Kultywuje Pani wraz z rodziną pamięć o Ojcu również na facebooku, na swoim profilu, jak i na koncie poświęconym wyłącznie Ojcu; HISTORIA TADEUSZA „TEDDY” PIETRZYKOWSKIEGO. Wiem też że bardzo emocjonalnie Pani przeżywa wydarzenia upamiętniające jego losy i losy jego kolegów. Tak było kiedy razem przemierzałyśmy Auschwitz, tak było w 80 rocznicę deportacji Ojca do obozu w czasie o koncertu zespołu Besides.
Znałam muzykę zespołu Besides z płyty Bystenders już przed zaproszeniem mnie na ten koncert. Nie mogę ukrywać, że najbardziej poruszył mnie utwór „Ich bin wieder da!”, do którego też powstał teledysk, bo ten utwór nawiązuje bezpośrednio do pierwszego transportu Polaków do Auschwitz, a więc i do Taty. Z powodu pandemii byłam jedyną osoba na widowni, a wysłuchanie koncertu w autentycznym budynku kantyny esesmańskiej, w którym być może mój Ojciec stoczył którąś ze swoich walk bokserskich, to naprawdę wyjątkowe przeżycie, wyjątkowe chwile.
Nie tak dawno zakończyły się zdjęcia do filmu Mistrz, na planie którego Pani również była.
Tak, byliśmy razem z mężem w Modlinie, gdzie kręcono niektóre sceny. Miałam również okazję spotkać się z odtwórcą roli Ojca, panem Piotrem Głowackim i obserwować jak wygląda praca na planie. Cały czas nasuwały mi się porównania tego, co pamiętam, z tym co obserwowałam w czasie filmowania scen i to również było ciekawe doświadczenie.
Dostrzegam, że choć byłyśmy wirtualnie, wspomnieniami, w wielu miejscach, przywołałyśmy pamięć kilku osób, to jednak zaledwie cząstka z wielkiej całości. Rozumiem, że reszta wspomnień czeka na opracowanie?
Tak, na pewno postaram się, aby pamięć o Ojcu trwała, na pewno zajmę się niebawem kontynuowaniem prac nad rodzinnymi pamiątkami.
Wobec tego dziękuje i czekam z niecierpliwością!