Antoni Czortek. Wywiad z wnuczką, Katarzyną Czortek.

W rocznicę urodzin wspaniałego człowieka, doskonałego boksera, reprezentanta Polski i Olimpijczyka, więźnia KL Auschwitz o numerze 139559, przypominam rozmowę z 2020 roku z jego wnuczką, Katarzyną Czortek.

Antoni Czortek w czasie walki bokserskiej. NAC

Pani Katarzyno, rozmawiamy o Dziadku, chcemy tą rozmową przypomnieć jego postać, ale zacznijmy od tego, że Dziadek, z tego co wiem, był bardzo podobny do Pani nie tylko fizycznie, prawda?
To prawda, w pewien sposób czuję, że konstrukcję psychiczną również po nim odziedziczyłam. Geny robią swoje, zaś przekazane przez Dziadka wartości moralne są głęboko we mnie zakorzenione i pozwalają mi żyć godnie i uczciwie, stawać w obronie krzywdzonych ludzi zgodnie z lekcją życia i przykładem jakiego udzielił mi Dziadek. Myślę, że byłby ze mnie dumny.

Używał sportowego pseudonimu „Kajtek”, czy to był jego wybór?

Wydaje się, że pseudonim przylgnął do niego w naturalny sposób i Dziadek po prostu go zaakceptował. Dziadek był doskonale i proporcjonalnie zbudowany, ale stosunkowo drobny. W czasie całej kariery bokserskiej – a była ona dosyć długa – mieścił się w kategoriach od muszej do lekkiej. Był też niewysoki. Ale spotkałam się też z ciekawą interpretacją naszego nazwiska, które ktoś zrozumiał jako przezwisko. Na ringu Dziadek walczył bardzo efektownie, słynął z uników, był niesamowicie ruchliwy i sprytny, taki „Czortek” czyli mały czort!

Rozmawiamy w Radomiu, a Dziadek pochodził z Warszawy…
No cóż, życie czasem decyduje za nas i tak też się stało w przypadku Dziadka i Babci. Dziadek pochodził z Grudziądza, choć czuł się Warszawiakiem „z krwi i kości”, podobnie jak Babcia. Po wojnie zaproponowano im przeprowadzkę. Choć Babcia nie chciała słyszeć o wyprowadzce ze stolicy, to obietnica dużego, trzypokojowego mieszkania w oddalonym o 100 km od Warszawy mieście przeważyła. Przeprowadzili się do Radomia w 1947 roku i choć pokochali to miasto całym sercem, to duże mieszkanie pozostało w sferze marzeń. Dostali to, w którym właśnie rozmawiamy: pokój i kuchnia, 40 m. Tutaj wychował się mój Tato, ja też spędziłam tutaj szmat czasu i jest mi ono bardzo bliskie, jednak wówczas dla pięcioosobowej rodziny nie było zbyt komfortowe. Na obietnicach się skończyło, a Dziadkowi i Babci pozostała nostalgia za Warszawą. Pocieszeniem dla Dziadka w tęsknocie za stolicą było trenowanie i wychowanie nowej kadry zdolnych bokserów w Radomiu oraz przyszłych championów (Paździor, Kulej) oraz bycie najpopularniejszym taksówkarzem na postoju radomskich taksówek. Przejażdżka „Warszawą” ze słynnym „Kajtkiem”, to było coś!

Jak i kiedy dowiedziała się Pani o obozowych losach Dziadka?

Nigdy ze mną, ani z innymi członkami rodziny na temat swoich obozowych czasów nie chciał rozmawiać, nigdy też nie tłumaczył się dlaczego tych tematów nie chce poruszać, ale mam w naszym rodzinnym archiwum nie tylko pamiątki Dziadka, zdjęcia, ale też kilka artykułów z wywiadami dla różnych gazet, i w jednym z nich (chyba dla czasopisma Boks) Dziadek tak wypowiada się o tamtym czasie:

Są wydarzenia w moim życiu, które chciałbym wydrzeć z pamięci, choćby na ich miejsce przyszła kompletna pustka, ale tkwią we mnie jak ropiejący wrzód. Nigdy na przykład nie zapomnę walki z moim najlepszym przyjacielem Zygmuntem Małeckim. Kazano nam walczyć w niesamowitej scenerii – wśród ciał zamordowanych więźniów, w kałużach krwi… Po raz pierwszy walczyliśmy naprawdę. W walce chcieliśmy się zatracić, zapomnieć o tym wszystkim, co nas otaczało. Biliśmy z nienawiści do prześladowców i z rozpaczy, po to, by stłumić cały ten przytłaczający, ogromny ból…(…) Do tamtych ponurych dni – za drutami Birkenau i Mauthausen  – wracam niechętnie. Chciałbym o tym zapomnieć, ale nie mogę. Nie mogę…

To tłumaczy bardzo wiele, rodzina zawsze jego wolę szanowała i nigdy nie zmuszaliśmy go do zwierzeń. Dzisiaj, patrząc z perspektywy lat, trochę żałuję, bo gdyby Dziadek zdecydował się na relację dla Muzeum Auschwitz, uczestniczył w spotkaniach byłych więźniów lub spisał swoje wspomnienia lub nam nieco więcej na ten temat powiedział, mielibyśmy niesamowite, ważne świadectwo i dowód na to, że jego tragiczne przeżycia w obozach koncentracyjnych, jego bohaterstwo, patriotyzm i wygrane walki bokserskie na obozowych ringach były częścią jego życia, a nie łakomym kąskiem dla oszustów, którzy fałszują jego życie (jak Lew Rywin) i przypisują krzywdząco jego osiągnięcia i niezwykłe czyny innym sportowcom. Okres wojenny to taka luka, którą wypełniamy próbując odtworzyć losy Dziadka z relacji jego kolegów i nielicznych wywiadów, których udzielił. Przed wojną był bardzo towarzyską osobą, co widać też na zdjęciach z tamtego okresu, to wojna i obóz bardzo go zmieniły. W późniejszym okresie, już podczas choroby krzyczał po niemiecku lub wspominał fakt, że trafił do karnego komando za pobicie kapo, który nie chciał wpuścić więźniów do toalety. Nie umiem sobie wyobrazić traumy, jaką przeżył w pobliżu pieców krematoryjnych i jak bardzo cierpiał emocjonalnie nie dzieląc się tymi traumatycznymi przeżyciami. 

 

Przed wojną nie stronił od znajomych, lubił „bywać”, doskonale tańczył, no i bardzo modnie się ubierał. Był atrakcyjnym młodzieńcem, nic więc dziwnego, że otaczał go zawsze krąg znajomych i atrakcyjnych kobiet i przedwojennych celebrytów, w tym aktorów jak Bodo, Dymsza, który był jego fanem i kibicował Dziadkowi podczas każdego meczu. Na jednym ze zdjęć towarzyszyła mu prawdopodobnie Ordonka – zgodnie z opowiadaniami Babci. Przedwojenne, największe kino Coloseum pękało zawsze w szwach podczas walk Dziadka, a tysiące jego fanów często skandowało przed kinem, bo brakowało biletów wstępu. Na walki z Rotholzem  przychodziło 30 000 kibiców. Zresztą wiem, że bardzo mu odpowiadała atmosfera przedwojennej Warszawy i dobrze się tam czuł. To w Warszawie poznał największą i jedyną miłość swojego życia, moją Babcię. Na przedwojennych zdjęciach ona również jest zawsze uśmiechnięta i pogodna, chyba była bardzo szczęśliwa. Pobrali się w 1940 roku, i już w rok później na świat przyszła najstarsza siostra mojego Taty.

Czy o karierze bokserskiej rozmawiał chętnej?

O boksie lubił opowiadać (choć z natury był niezwykle skromny), szczególnie zaś o tych wyjątkowych momentach swojej kariery, choć jej początki nie były łatwe. Moja Prababcia była bardzo niechętna boksowi. Trochę przychylniej patrzyła na lekkoatletykę, którą Dziadek też uwielbiał i osiągał dobre wyniki i nawet, kiedy już miłość do boksu porwała go całkowicie, nie zaprzestał treningów lekkoatletycznych, biegów przełajowych, nadal rzucał kulą. Pozwoliło mu to osiągnąć niesamowitą sprawność fizyczną, która potem zaowocowała w czasie kariery bokserskiej. Co do boksu, to Prababcia, zresztą bardzo słusznie, obawiała się, że przeszkodzi ona w solidnym traktowaniu obowiązków szkolnych. Zresztą do sekcji bokserskiej nie przyjęto go z otwartymi rękoma, nawet nie chciano go wpuszczać na salę treningową, ale on był uparty, nie dawał za wygraną. Wyglądał na dużo młodszego przez swoją posturę i władze klubu sportowego w Grudziądzu nie wpuszczały go do obiektu traktując jak namolne dziecko. Nawet kiedy wypędzali go, to wnosząc torby innym zawodnikom, potrafił się dostać w okolice ringu i obserwować treningi. A co do Prababci, to rodzinna anegdota, ale jak najbardziej oparta na faktach: chowała mu buty, żeby nie mógł wyjść z domu, więc zdarzało się, że w jej pantoflach na obcasach uciekał na salę treningową.

 

Z  Pani słów wyłania się sylwetka człowieka bardzo konsekwentnego…
Tak, nigdy się nie poddawał. Był nie tylko konsekwentny w sporcie, ale też w życiu, w swoich przekonaniach i hierarchii wartości. Większość jego sukcesów pięściarskich to czas przedwojenny. W czasie okupacji, uciekając przed aresztowaniem został postrzelony w nogę, miał problemy ze ścięgnem, całe życie utykał. Pomimo to również po wojnie potrafił wznieść się na sportowe wyżyny. Przecież w 1948 roku zdobył w kategorii piórkowej wicemistrzostwo Polski, a w rok później, w 1949 roku został mistrzem w kategorii lekkiej ! Potem nadal miał związek ze sportem: ukończył kurs instruktorski i szkolił młody narybek pięściarski, współpracując również ze swoim przedwojennym trenerem i przyjacielem, Feliksem Stammem. Wychował kolejnym championów boksu jak Paździor czy Kulej. Jeździł do Spały i Cetniewa i razem ze Stammem przygotowywał drużynę Polski do mistrzostw. Dziadek miał wspaniałą hierarchię wartości, którą przekazał nie tylko dzieciom, ale też nam wnukom. Mnie zawsze mówił: ” Pamiętaj, abyś postępowała w życiu tak, żeby móc patrzeć na siebie w lustrze”. Brzydził się kłamstwem i donosicielstwem, za co po wojnie trafił do więzienia i na ciężkie roboty w kopalni miedzi pod Złotoryją na skutek spreparowanych przez UB dowodów. Dziadek był niezłomny – nie sprzeniewierzył się nigdy swoim zasadom ani w obozach koncentracyjnych ani w powojennych czasach komunistycznej okupacji.

 

Czy o karierze bokserskiej rozmawiał chętnej?

O boksie lubił opowiadać (choć z natury był niezwykle skromny),szczególnie zaś o tych wyjątkowych momentach swojej kariery, choć jej początki nie były łatwe. Moja Prababcia była bardzo niechętna boksowi. Trochę przychylniej patrzyła na lekkoatletykę, którą Dziadek też uwielbiał i osiągał dobre wyniki i nawet, kiedy już miłość do boksu porwała go całkowicie, nie zaprzestał treningów lekkoatletycznych, biegów przełajowych, nadal rzucał kulą. Pozwoliło mu to osiągnąć niesamowitą sprawność fizyczną, która potem zaowocowała w czasie kariery bokserskiej. Co do boksu, to Prababcia, zresztą bardzo słusznie, obawiała się, że przeszkodzi ona w solidnym traktowaniu obowiązków szkolnych. Zresztą do sekcji bokserskiej nie przyjęto go z otwartymi rękoma, nawet nie chciano go wpuszczać na salę treningową, ale on był uparty, nie dawał za wygraną. Wyglądał na dużo młodszego przez swoją posturę i władze klubu sportowego w Grudziądzu nie wpuszczały go do obiektu traktując jak namolne dziecko. Nawet kiedy wypędzali go, to wnosząc torby innym zawodnikom, potrafił się dostać w okolice ringu i obserwować treningi. A co do Prababci, to rodzinna anegdota, ale jak najbardziej oparta na faktach: chowała mu buty, żeby nie mógł wyjść z domu, więc zdarzało się, że w jej pantoflach na obcasach uciekał na salę treningową.

 

Z  Pani słów wyłania się sylwetka człowieka bardzo konsekwentnego…

Tak, nigdy się nie poddawał. Był nie tylko konsekwentny w sporcie, ale też w życiu, w swoich przekonaniach i hierarchii wartości. Większość jego sukcesów pięściarskich to czas przedwojenny. W czasie okupacji, uciekając przed aresztowaniem został postrzelony w nogę, miał problemy ze ścięgnem, całe życie utykał. Pomimo to również po wojnie potrafił wznieść się na sportowe wyżyny. Przecież w 1948 roku zdobył w kategorii piórkowej wicemistrzostwo Polski, a w rok później, w 1949 roku został mistrzem w kategorii lekkiej ! Potem nadal miał związek ze sportem: ukończył kurs instruktorski i szkolił młody narybek pięściarski, współpracując również ze swoim przedwojennym trenerem i przyjacielem, Feliksem Stammem. Wychował kolejnym championów boksu jak Paździor czy Kulej. Jeździł do Spały i Cetniewa i razem ze Stammem przygotowywał drużynę Polski do mistrzostw. Dziadek miał wspaniałą hierarchię wartości, którą przekazał nie tylko dzieciom, ale też nam wnukom. Mnie zawsze mówił: ” Pamiętaj, abyś postępowała w życiu tak, żeby móc patrzeć na siebie w lustrze”. Brzydził się kłamstwem i donosicielstwem, za co po wojnie trafił do więzienia i na ciężkie roboty w kopalni miedzi pod Złotoryją na skutek spreparowanych przez UB dowodów. Dziadek był niezłomny – nie sprzeniewierzył się nigdy swoim zasadom ani w obozach koncentracyjnych ani w powojennych czasach komunistycznej okupacji.

 

A Olimpiada w Berlinie w 1936 roku ?

To było naprawdę wielkie przeżycie, o którym chętnie opowiadał. Nie odniósł tam co prawda medalowego sukcesu, jednak reprezentowanie Polski, to już był wielki sukces, na który naprawdę ciężko pracował. I znów z wywiadu opublikowanego w SPORCIE przez pana Jana Kochańczyka „Trzy rundy ze śmiercią”, Dziadek wyraża taką opinię:

To był pech, ale muszę powiedzieć, że uczestnictwo w takiej olbrzymiej imprezie pozostawiło mi wiele sportowych wrażeń, jakie się pamięta do końca życia. (…) Olimpiada to największe przeżycie dla sportowca i każdy powinien dążyć do tego, by zyskać miano Olimpijczyka.

Z tej Olimpiady nie przywiózł medalu, ale oprócz wspomnień, zachowało się wiele pamiątek, które pieczołowicie przechowywał. Jedna z najbardziej cennych dla naszej rodziny jest pamiątkowy album fotograficzny, który każdy Olimpijczyk z Berlina otrzymywał. Dzisiaj być może określilibyśmy go „propagandowym”, ale muszę przyznać, że zdjęcia w nim zamieszczone zawsze wywoływały lawinę wspomnień. Pamiętam charakterystyczne słowa Dziadka odnośnie Olimpiady w Berlinie: Gdybym wiedział, że Hitler okaże się zbrodniarzem i ludobójcą, nie podałbym mu wówczas ręki.

Kariera sportowa Dziadka jest dosyć dobrze znana, życie prywatne o wiele, wiele mniej. Mam nadzieję, że nasza rozmowa to wstęp do przybliżenia jego sylwetki i będzie jeszcze mnóstwo okazji, żeby do tematu jego losów powrócić.

Bardzo chciałabym, żeby o Dziadku nie zapomniano. Był cichym, skromnym i wspaniałym człowiekiem. Jeszcze jest czas, aby spotkać się z ludźmi, którzy go znali, odnaleźć wspomnienia, zdjęcia. Zresztą moi Rodzice również są wielką kopalnią wiedzy i strażnikami jego pamięci. Myślę, że to nasza powinność i na pewno zrobimy wszystko, aby pamięć o Nim była żywa.

 

Dziękuję za rozmowę.

Rok 1939, koledzy z ringów: Zygmunt "Munio" Małecki i Antoni Czortek "Kajtek". W 1944 roku byli już więźniami KL Auschwitz o numerach 150489 i 139559.

Dodaj komentarz