Moje malowanie

Rysuję i maluję od niedawna, choć chyba od zawsze, odkąd pamiętam, bardzo chciałam to robić. W młodości przekonano mnie, że to nie ma sensu, więc uwierzyłam i dlatego moja edukacja została nakierowana na zupełnie inne, bardzo ścisłe zagadnienia. Efekt jest taki, że nigdy nie posiadłam jakichkolwiek umiejętności, podstawowej choćby wiedzy jak używać kredek czy farb, jak przygotować płótno, zabezpieczyć ostateczny rezultat, jak komponować obrazek… Szkoda, bo teraz, kiedy zdecydowałam się spróbować, bardzo mi brakuje takich umiejętności. Moje „dzieła” są więc bardziej rezultatem intuicji oraz powolnej i bolesnej  nauki na własnych błędach, niż dobrego warsztatu, ale są MOJE, i dlatego dla mnie ważne.

Początkowo były tylko kredki i kartki papieru, a na nich zwykle kwiaty, czasem  szkice  budynków. To kilka cyklów rysunków, a wśród nich „Rajskie kwiaty”, od nazwy podobozu KL Auschwitz w Rajsku,
w którym więźniarki uprawiały warzywa
i kwiaty, „Moja chusteczka”, od wielkości mojego przydomowego ogródka, w którym kilka pierwowzorów  urosło, są „Drapacze”, czasem odrapane, sięgające chmur domy…
A oto kilka  z tych RYSUNKÓW.

Kiedy w prezencie dostałam  farby olejne i kupiłam kilka podobrazi, zaczęłam je zapełniać kwiatami, które już więdnąc, wydawały mi się równie piękne, jak te będące w pełni rozkwitu.  W końcu jednak zawsze lądowały w pojemniku na śmieci jako odpady zielone. Trochę nieadekwatna nazwa do tych piękności, trochę żal, więc zaczęłam je przenosić na płótno. Tak  powstał i nadal powstaje cykl obrazów ODCHODZĄC – KWIATY. 

Przyszedł też czas na to, co widzę wokół siebie. Pola, drogi, tory, lasy, rzeki,  stawy, strumyki… Lubię poranki, słońce w środku dnia,  jesienne zmierzchy i widoczne przez  okno Beskidy. Czasem są spowite mgłą, czasem zaśnieżone, a czasem niemal niewidoczne z powodu ulewnego deszczu, ale oświetlone błyskiem piorunów.. Mam szczęście mieszkać w pięknych okolicach,  na pewno moje PEJZAŻE tego piękna nie oddają,  ale jednak powstają.

Bywają sytuacje, które mnie przerastają i przerażają. Takie fobie, strachy, zaskoczenia… Zwykle takie momenty mijają szybko, ale pozostawiają ślad,  bo usadowiły się gdzieś w zakamarkach mojej wyobraźni. Ktoś zasugerował, że aby się z nimi oswoić, należy je jakoś nazwać. Dawno temu nazwałam je SPOTKANIAMI Z BERENIKĄ i spacyfikowałam, ale ostatnio gramolą się na świat.
No to niech się temu światu pokażą !